
Grzegorz jest mistrzem kaletnictwa, który rozpoczyna naszą serię rozmów z rzemieślnikami-kaletnikami.
Jestem/ Zajmuję się:
Jestem rzemieślnikiem. Od 37 lat pracuję ze skórą. Mój tata zajmował się rymarstwem. W wieku 15 lat zacząłem mu pomagać. Pracowaliśmy razem. Wyprawialiśmy i przygotowywaliśmy skórę na pasy pociągowe, lejce. Uczyłem się szyć skórę na tzw. kozie. Muszę przyznać, że to nie była miłość od 'pierwszego wejrzenia'. To była ciężka i trudna praca. Pamiętam, że do przygotowania (tzw. kręcenia skóry) skóry do wyrobów rymarskich potrzeba było pięciu silnych mężczyzn. Uczucie przychodziło z czasem. Moja starsza siostra pracowałą już jako kaletnik. Planowałem szkołę telekomunikacyjną, ale ostatecznie znalazłem się w szkole kaletniczej. W klasie były trzydzieśi trzy dziewczyny i ja. Tam poznałem pierwszych mistrzów. Mistrz Sikora robił na mnie ogromne wrażenie. Potrafił mówić i używać szydła jednocześnie. Każdy szew wychodził mu równo, a to nie jest łatwe zadanie.
Czym jest dla Ciebie jakość?
Jakość w życiu zawodowym to dla mnie materiał, solidnie wykonane dodatki i precyzja. Jestem fanem solidnych, wyprawianych roślinnie skór. Kiedy pracowałem z ojcem nie używaliśmy nici. Do szycia używaliśmy skórzanych rzemieni. Chciałbym pracować z takimi materiałami i w takim stylu, żeby dawać co najmniej 5 letnią gwarancję na moje realizacje.
Czy pamiętasz swoją pierwszą wykonaną torebkę?
Oczywiście! To był 1986 rok. W firmie, w której wówczas pracowałem dostałem zadanie wykonania nowego wzoru. Zajęło mi to dwa dni. Sam musiałem wykonać konstrukcję, wykroić poszczególne elementy i ją uszyć. Pamiętam, że była to średniej wielkości 'myśliwka' z odwracaną lamówką, z białej licowej skóry.
Czym karmisz swoje serce?
Tym, że mogę robić to co kocham. Każda pozytywna wiadomość zwrotna od zadowolonych klientów buduje. W wolnym czasie pływam po jeziorze i łowię ryby. Kontakt z naturą to moja odskocznia. To wszystko balansuje moja rodzina, która mnie motywuje i wspiera w mojej drodze.